Oczywiście, w teorii chodzi tylko i wyłącznie o pomoc...

Wczorajsze media podały, że Rosja wyłoży bajońską sumę 10 miliardów dolarów, by wspomóc tonący okręt strefy euro. Środki popłyną do MFW, a Dmitrij Miedwiediew już zapowiedział, że to dopiero pierwsza rata. Oczywiście, chodzi o ratowanie najpoważniejszego partnera handlowego – łączne obroty w handlu zagranicznym między Rosją a UE sięgają 245 mld euro (318 mld dolarów).
 
Dodatkowo, kraje europejskie są głównymi odbiorcami rosyjskiej energii – aż 25% spalanego w Europie gazu ziemnego i 30% ropy naftowej pochodzi z rosyjskich złóż. - Rosję martwią problemy europejskiej waluty i to żadna tajemnica – miał powiedzieć Miedwiediew.
 
Nie jest jednak przypadkiem, że podobna inicjatywa pojawiła się właśnie teraz. Na Krem spadła ostatnio fala krytyki w związku z niedawnymi wyborami do Dumy. Jerzy Buzek wezwał nawet do powtórzenia wyborów. Jednak trudno się spodziewać, by do podobnego precedensu doszło – skoro nie udała się sztuka w Polsce, to tym bardziej w Rosji.
 
I mamy to co zwykle – arogancję Putina, który podczas niedawnego wystąpienia ironizował mówiąc o uczestnikach protestów powyborczych, z których wielu miało przypięte białe wstążeczki. "Myślałem, że to symbol walki z AIDS i że powiesili sobie jakieś prezerwatywy" - powiedział, zaznaczając, że jego słowa "są niepoprawne". Opozycja zwołała na manifestację w Moskwie 10 grudnia tysiące ludzi, a białe wstążeczki miały symbolizować mobilizację - pisze AFP przypominając, że walkę z AIDS symbolizują czerwone wstążeczki.
 
A z drugiej strony Rosja wykonuje gest przyjaźni, jakże grubymi nićmi szyty – bo przecież intencje są oczywiste. „Macie tu pieniążki i przestańcie gadać o naszych wyborach” - brzmi komunikat podawany niemal otwartym tekstem.